Pani Connie Willis nigdy mnie specjalnie nie zachwycała, ale ponieważ co jakiś czas zdarza się, że ktoś nagradzany i wielbiony mnie nie porywa (np. Wharton) więc przeczytałem co mi podsunięto, nie otrząsałem się ze wstrętu. Po prostu - nie działamy na siebie.
Trochę żywiej zareagowałem na opowiadanie "Królowa" z tomu nebulańskich laureatów. Dotyczy ono sytuacji kobiet, które wyrwały się spod dominacji mężczyzn tak radykalnie, że nawet przestały menstruować, raz - bo to nieprzyjemne, dwa - bo symbolizuje podległość. To już wydało mi się głupie i byłbym na siebie zły gdybym to ja takie coś napisał. W opowiadaniu owym wyrywa się w histerycznej tonacji płacz milionów uwięzionych w swych skompromitowanych ciałach kobiet, które nic nie robią tylko dają gatunkowi kolejne elementy do zmielenia. Wyglądało z tekstu, że żadna z kobiet tego nie chce, tej cholernej ciąży, tej nieszczęsnej laktacji, tej koszmarnej menstruacji, owulacji i menopauzy. Dziwne, pomyślałem. Przez całe życie wydawało mi się, że skoro nie ma innego sposobu rozmnażania się - trza się podporządkować, nie można wykrzykiwać pod adresem mężczyzn obelg (Samiec! Szowinistyczna świnia!), bo to nie my tak świat ustawiliśmy i - w końcu - może nie każdy z nas lubi kopulację i prokreację, jakkolwiek pewne by się to wydawało. Ale - powiadam - stało się, trudno, trzeba z godnością wykonywać podstawowy obowiązek i już. Nie pamiętam opowiadania, w którym mężczyzna skowyczałby, że znowu musi iść do łóżka i dawać z siebie wszystko, a ta cholerna baba będzie sobie się tylko byczyła w ciąży, połogu i potem.
Na swój własny prywatny użytek, może błędne to, nie wiem, wypracowałem teoryjkę, którą się nawet specjalnie nie afiszowałem. Mianowicie wyszło mi, że usunięcie zęba przez dentystę jest wyraźną ingerencją w organizm, czego nie można powiedzieć o ciąży i porodzie. Wiem - ból, niebezpieczeństwo, wysiłek... Ale obiektywnie? Poród jest naturalny i już, usunięcie zęba - narusza całość wyregulowanego organizmu i już. Oczywiście to porównanie służyło mi tylko do drażnienia się z paniami, kiedy dawały ku temu okazję. No i masz - "Królowa"! że niby nie chcemy, że tak nie można, że już dość! Będziemy młode, piękne i nie zdeformowane! Będziemy równoprawne wreszcie i takie tam ple-ple!
Jak mówię - tylko się dziwić, że ta zadra tak głęboko siedzi w ciele pani Willis, no ale wolno jej.
Przekorny los, jak tylko odłożyłem ową książkę podsunął mi jakiś digest, w którym przeczytałem z niesmakiem, że młode kobiety nawet z wysokim poziomem cholesterolu nie schodzą na niewydolność wieńcową. Jakby ta przykra i małoodwołalna dolegliwość zarezerwowana była tylko dla mężczyzn? Wydawało się, że to estrogeny chronią kobiety przed zawałami, ale dociekliwy Jerome Sullivan zauważył pewną prawidłowość - kobiety miewały zawały o wiele częściej gdy usunięto im macicę. Czyli nie estrogeny spełniały rolę ochronną, a macica, z czego wynika niezbicie, że comiesięczne usunięcie z organizmu bogatej w żelazo krwi zapewnia ochronę przed zawałami.
No i co, pani Willis?
Organizm nieszczęsnego mężczyzny zaczyna gromadzić żelazo po ustaniu procesu wzrostu (pamiętacie to: "Jedz synku, ma dużo żelaza?" Przysłużyły się nam naiwne nasze mamy, nie ma co!), zawartość żelaza we krwi 45-latka jest taka sama jak u średniej 70-latki. Sullivan stwierdził też, że 45-letni mężczyzna ma we krwi cztery razy więcej żelaza niż kobieta w tym samym wieku, natomiast u 70-latków, gdy po menopauzie zasoby żelaza we krwi u kobiet wzrastają - zagrożenie zawałem jest u obu płci jednakowe.
Reasumując - kobieta w naturalny, ale tak źle przez siebie samą oceniany sposób traci rocznie ok. 500 mg żelaza związanego z białkiem zwanym ferrytyną. Mężczyzna może sobie pomóc oddając rocznie dwa razy po pół litra krwi, i powinno to przynieść pozytywny skutek nawet mimo nadciśnienia, wysokiego poziomu cholesterolu, palenia, małej aktywności ruchowej, mimo wieku. I płci.
Tak-tak, pani Willis - płci. Nie będę świnia i powiem to kobietom również - menstruujcie w poczuciu ratowania własnego organizmu.
Bo: w 1990 r. kardiolog John Murray, podczas swych badań nad wędrownymi hodowcami bydła w Afryce stwierdził, że żaden tam pięćdziesięciolatek nie choruje na serce, mimo że podstawą ich diety było niemal wyłącznie pełne mleko z dużą zawartością nasyconych tłuszczów i cholesterolu, czyli tego, od czego odwodzą nas producenci margaryn i innych smarowideł. No i co się okazało - pełne mleko jest ubogie w żelazo, natomiast sugestie Sullivana prowadzą do wniosku, że tłuszcze i cholesterol nie wydają się groźne bez utleniającego działania żelaza. Cóż więc zostało - zaczęto uzupełniać żelazo w organizmie hodowców, a po 60 dniach odnotowano wzrost poziomu zawartości tego pierwiastka w organizmie, co prowadziło do wzrostu utlenowienia LDL cholesterolu (tego "złego"); istnieje też związek między utlenowanym cholesterolem a złogami korkującymi tętnice.
Nie ma również dowodów na to, że magazynowanie żelaza jest korzystne, szczególnie u mężczyzn a także kobiet po menopauzie. Natomiast pewne jest, że jest ono wręcz zabójcze dla ludzi cierpiących na hemochromatozę - wrodzoną nieprawidłowość polegającą na nadmiernym gromadzeniu żelaza.
Zatem należy:
1. sprawdzać poziom żelaza w krwi. Kobiety powinny jej poziom między 12 a 40, mężczyźni - między 70 a 150
2. ograniczyć spożycie czerwonego mięsa
3. kontrolować farmakologiczne uzupełnianie żelaza
4. oddawajmy krew
5. nie słuchać wycia sfiksowanych feministek, które zamiast zauważyć jak my mężczyźni je wielbimy widzą tylko spychające je do getta (gdzie ono jest? Lecę tam!!!) działania organizmu.
Pani Willis, dała pani plamę. Nie dość, że opowiadanie było głupie i słabe, to jeszcze szkodliwe. Kto wie, może wysłała pani do piachu kilka tuzinów miłośniczek swojego talentu?
Ot, jak ważne jest pisząc nawet "takie bzdury i pierdoły" jak fantastyka nie pisać jednocześnie głupot!