Eugeniusz Dębski - www.eugeniuszdebski.pl
Aktualizacja: 06.09.2024
"Krucjata. Księga 1"
Poniższy tekst i fragment powieści pochodzi ze strony wydawnictwa www.fabryka.pl - Fabryka Słów


Science fiction i fantasy w jednym. Eugeniusz Dębski, twórca m.in. przewrotnych przygód rycerza Hondelyka zwanego Xameleonem, po raz kolejny zabiera Cię w fantastyczną podróż. A nawet w dwie podróże jednocześnie. Pierwsza rozpoczyna się w roku 2708, kiedy nieliczni Ziemianie żyją w postępującej stagnacji. Impulsem do odrodzenia ludzkiej aktywności ma być wyprawa w kosmos. Współcześni nie są jednak w stanie podołać jej trudom. Dlatego na pokład "Gwiezdnego Szamana" wchodzą osoby przywrócone do życia, które pod koniec XX wieku poddano hibernacji. A są wśród nich... Walt Disney i Bruce Lee.
Druga wyprawa zawiedzie Cię do krainy fantasy, w której przestała działać magia. Udasz się tam wraz z Magiem Waltanem, który niespodziewanie utracił moc i śmiałkami, którym nie zdążył pomóc w pozbyciu się uciążliwych niedoskonałości. Co łączy obie wyprawy? Załoga "Gwiezdnego Szamana" - aby odegnać nudę i monotonię kosmicznej podróży - postanawia nakręcić film ze swoim udziałem. To właśnie historia o wyprawie Waltana. Sztukmistrz Dębski pomysłowo splata oba wątki, żongluje motywami, mnoży pytania i niedopowiedzenia.

Kliknij to powiększysz
Kliknij to powiększysz
Kliknij to powiększysz
Wydana przez : Wydawnictwo Fabryka Słów 2007
Ściągnij tapetę na pulpit.
Okładka 2 tomu
Kliknij to powiększysz
Kliknij to powiększysz
Kliknij to powiększysz
Przemysław Wolny
Jan Marek
Jan Marek

Krucjata tom 2
A Jeżeli interesuje Cię jak powstawała "Krucjata" to zerknij: TUTAJ

Eugeniusz Dębski:
Trzy banany, albo trzy co innego...

Już wcześniej zauważyła, że Glickenhause z jednej strony lgnął do Bruce'a Lee, który imponował mu sprawnością fizyczną, a z drugiej naśladował zachowanie Westfelda. Agresywny, pozornie wszystkożerny Westfeld najwyraźniej imponował chłopakowi, jak cicha, miła i pogodna Lizzie Harman imponowała zahukanej Olivii.
- Czy mogę coś objaśnić? - odezwał się Nemo. Nikt mu nie zakazał odzywania się, więc kontynuował: - Trzy sześciokilometrowe, niezależne moduły składają się na "Gwiezdnego Szamana". Znaczy to, że można uszkodzić dwa moduły i bez przeszkód kontynuować podróż.
Schwartz podniósł grzecznie rękę do góry, ale nie poczekał na przyzwolenie:
- A co z tobą? Zostanie jedna trzecia?
- Nie. Gdybyście popatrzyli kiedyś na schemat waszego statku... - powiedział Nemo z nieukrywaną pretensją w głosie. Yarry obejrzał się na Wim z komicznym wyrazem oszołomienia na twarzy - ...to zobaczylibyście, że wszystkie ściany wewnętrzne i część zewnętrznych to ja. W ściany wtopione zostały gigantyczne ilości modułów pamięciowych, decyzyjnych i wykonawczych. Pracując, sięgam do najbliższego wolnego obwodu i najbliższych potrzebnych danych. Stąd moc i szybkość... - zająknął się, jakby chciał powiedzieć "maszyny" i zrobiło mu się żal samego siebie.
- I sprawność - dokończył. - Stąd niemal niezniszczalność, bo jestem jednocześnie wszędzie i nigdzie.
- Bóg! - prychnął Schwartz. - Dobra, przymknij się na chwilę. Daj popatrzeć na nasz dom, naszą arkę, naszą chlubę, dumę i nadzieję.
- Nasze więzienie! - nie omieszkał błysnąć wisielczym dowcipem Westfeld.
Schwartz ukłonił się, aprobując żart. Popatrzył na Wim.
- Pani komandor, czy ma już pani plan, gdzie będziemy mieszkali? Czy każdy ma prawo osiedlić się, gdzie chce? Czy też będziemy budowali zręby jakiejś społeczności...?
- Myślałam, że to nie jest jakoś specjalnie ważne - powiedziała Wim. - Ale właśnie teraz zmieniłam zda nie...
- Po cholerę się odzywałeś? - skarcił Schwartza wesoło Biehn.
- Przychylam się do myśli, że powinniśmy właśnie przyzwyczajać się do siebie. W końcu jeśli znajdziemy odpowiednią drugą Ziemię, mamy założyć kolonię, więc po co czekać na docieranie się? Lepiej od razu, prawda?
- A względy bezpieczeństwa? - wtrąciła się Helen Meyers. - I czy nie znudzimy się sobą do tego stopnia, że nie będziemy chcieli kolonii?
Wim zastanawiała się chwilę, potem prychnęła:
- Przecież... Nemo, jak rozwikłać ten problem? Mieszkajmy jak najbliżej siebie, a jednocześnie tak, że- byśmy w razie awarii...
- Popatrzcie... - Ściana przed Wim zmieniła się w ekran ze schematycznym rysunkiem statku. Część, wąski pasek obejmujący wszystkie trzy "banany", zbłękitniała. - Ten fragment statku to niecałe jego pół pro- centa. A jednocześnie to powierzchnia równa miasteczku z czterema tysiącami mieszkańców. Wystarczy?
- Wystarczy - zdecydowała Wim. - Przy okazji: nie chcę zaprowadzać jakiegoś militarnego drylu, ale jeśli się okaże, że każdy z nas zamknie się w swoim pokoju czy apartamentach i zacznie powoli świrować w samotności? Może lepiej ustalmy, że to coś w rodzaju pensjonatu, w którym spędzamy wakacje. Pory posiłków ustalone i obowiązujące wszystkich. Przynajmniej będzie o czym plotkować, jeśli będziemy się w miarę regularnie widywać. Zgoda?
Nikt się nie odezwał. Prom zacumował, wyładował towarzystwo nieśmiało stawiające pierwsze kroki na po kładzie "Gwiezdnego Szamana".
Statek majestatycznie wirował, ciążenie równało się niemal dziewięćdziesięciu procentom ziemskiego, pierwsze minuty i kwadranse lekkości spodobały się wszystkim, potem pani Harman poczuła, jak sama określiła, lekkie szybowanie w żołądku, Pamela Tuckenberry zdziwiona własnym stanem przychyliła się do jej opinii, obie wybrały kabiny i zniknęły z oczu. A reszta bawiła się przez pół nocy w urządzanie własnych kątów.
W chwili gdy rozpoczęła się podróż... Westfeld był pijany. Schwartz był bardzo pijany.
Glickenhause na ten czas zdradził Bruce'a Lee i był pijany do nieprzytomności.
Disney był trzeźwy, siedział przed ekranem pokazującym Ziemię - nie zmniejszała się, jak to było na filmach, ale długi wężyk cyferek nieustannie się zmieniał, a komputer odświeżał nieruchomy obraz do taktu sekundnika. Walt uznał, że powinien był się upić. W końcu przestał patrzeć na cyfrową wylinkę Ziemi.
Biehn był podpity, wypili z Warnerem, Baitesem i Brooksem kilka kartonów piwa. Żaden z nich nie chciał wiedzieć, kiedy ruszą.
Bali się.
Bali się wszyscy.
Olivia chlipała w ramionach Lizzie Harman, która zacisnęła zęby i głaskała podlotka po wystających niby niedokończone lub pączkujące dopiero skrzydła łopatkach.
Pamela bała się i siedziała w fotelu bujanym z hardą miną, wpatrując się podobnie jak Disney w krąg Ziemi. Powiedziała sobie, że jeśli nie uda jej się utrzymać oczu w jakim takim porządku, powiesi się.
Helen Meyers wprosiła się do pokoju Taplina. Siedzieli tam już Bruce Lee i Roberts. Z czarnej twarzy Taplina nie udało się wyczytać, czy się boi i na ile, Lee siedział milczący i poważny, niemal nie mrugał oczami. Roberts najpierw usiłował dowcipkować, ale szybko przestał.
Niemal w zupełnej ciszy spędzili dwie godziny, potem Helen podziękowała, powiedziała, że jest jej już lepiej, i wróciła do swojego mieszkania. Upiła się szampanem. Roberts w swoim pokoju łyknął mocną dawkę środka nasennego i zasnął niemal bez trudu.
Sonia Raddam siedziała sama, bliska eksplozji i usiłowała udawać, że nie słucha trajkotania Luise Bernstein, która - nie mogąc otrzeźwić kochanka - znalazła Sonię, żeby przed nią roztoczyć wizję urządzania swojego gniazdka. "Przecież to na całe nasze życie, nie sądzisz? Trzeba jakoś sensownie to zrobić. Na szczęście mam całą furę pomysłów. Hi, hi! Boję się, że za dużo jak na jedno mieszkanie, jeśli będziesz chciała, podzielę się z tobą, dobrze?" Sonia omal nie zwymiotowała, wyobraziwszy sobie siebie w ciepłym różowym "gniazdku". Ciepło, różowo i cicho, pomyślała. Przecież to musi wyglądać jak odbytnica, czy ta idiotka nie rozumie, że nie lubię siedzieć w dupie? Boże!
Tilda Saltwater stała przed pseudooknem - pierwsza odkryła jego walory - i układała teraz długie, elastyczne włosy w najbardziej skomplikowaną ze znanych jej fryzur - słynny kiedyś, osiem wieków temu, składający się z minimum siedemdziesięciu pasm warkocz. Na parapecie okna stała szklanka z Papilionem. Panna Saltwater dobrała dopiero szesnaście pasm, a wypiła już dwa takie koktajle. Miała nadzieję, że uda jej się zapleść resztę, zanim zwali się na łóżko. Zablokowała zamki w drzwiach.
Christine Patterson histerycznie szlochała w poduszkę. Podnosiła na chwilę głowę, przedmuchiwała nos, łykała po trochu ze szklanki z niemal czystym ginem i zaczynała szlochać znowu.
Wim van der Kerkhoff kazała się zawieźć w bardzo odległe od reszty rejony statku. Nemo urządził dla niej strzelnicę w jednym z opróżnionych hangarów. Wim wypruła z magazynków sterno VC prawie trzy tysiące naboi. Przepijała strzelanie do słupa zimnym, mocnym i kwaśnym piwem z rodzinnego browaru, odtworzonym specjalnie dla niej. Jeden Polak powiedział jej kiedyś, że można by tym piwem - gdyby nie było tak mocne - po­lewać jakieś polskie danie narodowe, Wim nie zapamię­tała: nogi wieprzowe w galarecie czy uszy, ale pamiętała, że lekko się wtedy na Polaka obraziła. Wspomnienie ude­rzyło w nią falą współczucia dla własnej osoby, chlipnęła, pociągnęła nosem i nagle ryknęła jak nastolatka porzucona przez pierwszego chłopaka.
-  
Choleeera, Nemo... Wyłącz się. Nie chcę, żebyś to oglądał!
-   Nie przejmuj się. Widziałem to już dzisiaj.
-   Pewnie... - Wysiąkała się w płat papirozy - Pew­nie mężczyźni spili się do nieprzytomności, a baby ry­czą jak ja.
-   No, prawie zgadłaś. Baby ryczą i upijają się, a męż­czyźni już na ogół śpią upici. Z tym, że przedtem wszy­scy płakali.
-   Łże...esz, żeby mnie pocieszyć!?
-   Bardzo nieznacznie - niemal wszyscy płakali - sko­rygował siebie Nemo.
Wyraźnie oczekiwał, że Wim poprosi go o specyfika­cję zachowań, ale kobieta tylko parsknęła histerycznym śmiechem w chusteczkę.
Aplikacja osobowa. Do wglądu wyłącznie komandor Wim van der Kerkhoff.
Odczytano: 4 razy.
Korekta danych: 3 razy.
Mężczyzna 2. Bruce Lee.
Niski, dynamiczny brunet o azjatyckiej urodzie (więcej danych w "Who is who"). Sportsmen, wynajduje triple tennis, grę dla trzech osób, i często w to grywa.
Kawaler.
Zamknięty w sobie, z nikim specjalnie się nie przyjaźni, może z Jamesem Glickenhause'em, bo mają wspólne zainteresowania sportowe. (Podejrzewani nawet przez niektóre panie o homo­seksualizm).
Sekret: (Ja tam nie do końca jestem pewna, czy to naprawdę Bruce Lee, czy jego sobowtór, pomyłka czy świadomy kant?) Homo­seksualizm?

Ur. w 1940r. w San Francisco.
Zamr. w 1973 r.
Dane uzupełniające: "Wejście smoka" wyświetlane w 150 ko­piach obejrzało kilkanaście milionów widzów. Lee już wtedy nie żył (ameryk. premiera w sierpniu 1973 r. Zmarł 20 lipca). Debiut w wieku 6 lat. Wystąpił w ponad 20 filmach kręco­nych w Azji o młodzieży. Świetnie tańczył. W 1958r. wrócił z Hongkongu do USA. W Waszyngtonie studiował filozofię. W Hollywood był konsultantem walk Wschodu. Prowadził szkółkę dla gwiazd - James Gardner, Steve McQueen, James Coburn, Lee Marvin i Roman Polański. Potem zagrał kierowcę Kato w serialu "Zielony szerszeń" i w innych. W 1970r. wrócił do Hongkongu, gdzie poznał producenta Raymonda Chow, szefa firmy Golden Harvest. Dla niego zagrał w dwu filmach, "Wielki szef" i "Wściekła pięść". Potem nakręcił "Drogę smoka" (w finale walka z Chuckiem Norrisem w Koloseum), a później "Wejście smoka". Przygotowywał film "Śmiertelna gra", roman­sował z BettyTing Pei. Narkotyzował się.
Śmierć: nagła słabość, połknięcie proszku na ból głowy i zgon, po­dobno na obrzęk mózgu. Spekulacje prasy bulwarowej, ale nie tylko: może była to zemsta mnichów z klasztoru Shaolin (cios wirującej pięści?), którego sekrety jakoby zdradził. Wątpliwości odżyły po kilku latach, gdy na planie filmu "Kruk" tajemnicza śmierć dosięgła Brandona Lee, syna Bruce'a.
W serialu: Brou. Kowal, świetny fachowiec, ma paskudną zgorzel na połowie twarzy i furę kompleksów. Chce wyglądać normalnie

Ciąg dalszy - w książce.
Powrót do Spisu Powieści.



Hosting: NETinstal - Internet i telekomunikacja